czwartek, 29 czerwca 2017

Zapowiedzi serialowe / lipiec 2017

Miesiąc minął, więc czas na kolejną dawkę premier serialowych, na które warto czekać w lipcu.

,,Snowfall'' 5 lipca (FX)
Akcja serialu rozgrywa się w latach 80. w Los Angeles i opowiada o początkach epidemii kokainowej. Głównym bohaterem jest Franklin Saint, czyli młody "uliczny przedsiębiorca", któremu marzy się bycie u władzy. Innymi słowy, coś dla fanów ,,Narcos'' czy samego Pablo Escobara.


,,Castlevania'' 7 lipca (Netflix)
Serial oparty jest o serię gier pod tym samym tytułem. Jego bohaterem będzie ostatni żyjący przedstawiciel rodu Belmont, który uzbrojony w legendarny bicz zwany Pogromcą Wampirów rusza do walki z Draculą. Śmiałkowi przyświeca tylko jeden cel: chce uratować świat przed wampirzą zagładą.  Pierwszy sezon składać się będzie z czterech odcinków, ale Netflix zamówił już drugi, który zadebiutuje w przyszłym roku.


,,Will'' 10 lipca (TNT)
Serial opowiada szaloną historię o młodym Williamie Szekspirze, który przybywa do Londynu w XVI wieku i podbija tamtejszą scenę teatralną. Jego wyjątkowy talent musi przejść próbę. Na przeszkodzie w jego karierze stoi wymagająca widownia i fanatycy religijni. ,,Will'' to opowieść o tym, jak młody człowiek z marzeniami zmienił świat za pomocą słów. Inaczej można ocenić ,,Will'' jako klasyczną historię w stylu ,,od zera do bohatera'' - niemniej wydaje się na tyle ciekawa, że chętnie obejrzę, jeśli znajdą się polskie napisy.


,,Salvation'' 12 lipiec (CBS)
Fabuła Salvation skupia się na studencie MIT, który przekazuje pracownikowi Pentagonu przerażającą informację: za 6 miesięcy w Ziemię uderzy asteroida.



,,To The Born''/,,Aż do kości'' 14 lipca (Netflix)
Wyjątkowo wkradł się mi również film, a to wszystko, dlatego że wydawał mi się kolejnym serialem w typie ,,13 reasons why'', lecz okazało się, iż to nie serial a film. Mimo wszystko zwiastun oraz opis zostawię, bo tematyka ciekawa.


Bohaterką serialu jest 20-letnia Ellen, która od lat zmaga się z anoreksją. Jej dysfunkcyjna rodzina wysyła ją do domu dla młodych ludzi, który jest prowadzony przez nietypowego lekarza. Ellen musi odnaleźć samą siebie i stawić czoło swojej chorobie, by zaakceptować to, kim jest.




,,Friends from College'' 14 lipca (Netflix)
Grupa przyjaciół z Harvardu przekracza czterdziestkę. Serial skupia się na komicznym odkrywaniu przez nich starych więzi, dawnych romantycznych związków i równoważeniu dorosłego życia z nostalgią za przeszłością.



,,Midnight, Texas'' 24 lipca (NBC)
Tytułowe miasteczko serialu Midnight, Texas jest domem dla przeróżnych istot – wampirów, wiedź, zabójców na zlecenie. Ta zgraja tworzy razem dziwaczną społeczność, która bronić będzie własnego domu za wszelką cenę.


,,Somewhere Between'' 24 lipca (ABC)
Dramat kryminalny oparty jest na koreańskim formacie, pt: „Somewhere Between”. Bohaterką serialu będzie Laura Price, która mimo iż nie jest szalona wie, że jej córka Selena zostanie zamordowana. Kobieta podróżuje więc w czasie, by zapobiec morderstwu swojej córki, chociaż nie zna mordercy, lecz wie, gdzie i kiedy nastąpi zabójstwo. Za wszelką cenę stara się ustrzec córkę przed śmiercią, ale wygląda na to, że jej przeznaczenie musi się dopełnić.

Trailer jeszcze się nie pojawił.

,,The Last Tycoon" 28 lipca (Amazon)
Serial przedstawi losy złotego chłopca Hollywood Monroego Stahra, prowadzącego nieustanną walkę o duszę dużego studia filmowego z jego szefem. Dziać się to ma w mrocznych czasach Wielkiego Kryzysu w USA i wzrostu światowego znaczenia hitlerowskich Niemiec. Szykuje się więc świat pełen przepychu, dużo eleganckich stroi i nieco dobrej muzyki.



,,Room 104" 28 lipca (HBO)
Serial ma być 12-odcinkową antologią, której łącznikiem będzie tytułowy pokój motelowy. Cztery ściany oznaczone cyferką 104 najprawdopodobniej będą świadkami mnóstwa dziwnych historii.


W tym miesiącu widzę kilka rzeczy dla siebie; przede wszystkim ,,Will'' wydaję się przyjemnym przeciętniakiem o zabarwieniu historycznym.  ,,Midnight, Texas'' na początku wydał mi się bardzo passe, bo jednak era wampirów minęła, choć z drugiej strony serial nie samymi wampirami stoi, bo również inne stwory było widać było w trailerze, dlatego jeśli znajdę tłumaczenie to na pewno obejrzę. No i ,,Room 104'', bardzo dziwny serial, ale będę zerkać na opinie innych, bo może być z tego mały hicior.

PS. Wiem, że czcionka nieco szaleje, ale bloger przy zapowiedziach zawsze się buntuje. Musicie mi wybaczyć.
17

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Hype na ,,Riverdale'' - serial tak dobry jak powiadają?

,,Riverdale'' oglądam już od momentu wyemitowania pilota przez Netflixa, jednak z recenzją ociągałam się okrutnie, czekając na jakąś dogodniejszą chwilę, bo może coś się poprawni, będzie mniej stereotypów, czy twórca jeszcze nas - widzów - zaskoczy. Trudno powiedzieć, czy się doczekałam.



18

czwartek, 22 czerwca 2017

Emocjonalny rollercoaster, czyli słów nieco o ,,Małym życiu''

Są książki o których człowiek nie chcę pisać, bo czuje się zbyt niekompetentny i za młody, lecz jednocześnie nie jest wstanie, nie podzielić się tak dobrym kawałkiem literatury z innymi, a ,,Małe życie'' to właśnie powieść, o której piszę się niezwykle trudno, jednak powinno się o niej pisać jak najwięcej, bo jest wspaniała. 


Opis z tyłu okładki, sugeruje jakoby historia kręciła się wokół czwórki przyjaciół, których przyjaźń jest wystawiona na próbę, jednak brzmi to, jakby cała opowieść miała się opierać tylko na tym, jak kilku mężczyzn będzie walczyć o swoją zażyłą relację, jednocześnie próbując formować swoje dorosłe życie. Nie jest to opis zły, lecz jest tak lekki oraz niewyczerpujący, że czuję się wręcz zobligowana, aby powiedzieć prawdę; Hanya Yanagihara stworzyła powieść, która opowiada o wszystkim - przyjaźni (tej mocnej, pomagającej człowiekowi w trudnych chwilach i tej, która rani), miłości, zaufaniu, traumach, niepełnosprawności, chorobach, samookaleczeniu, strachu, radości (chwilowej i trwałej), przemijaniu, spełnianiu marzeń, wierze w siebie (zarówno tej niezłomnej, jak i ulotnej oraz nietrwałej, która pryska jak bańka mydlana, przy większym podmuchu wiatru). Hanya opisała życie człowieka począwszy od dzieciństwa, a kończąc na wieku starczym, gdzie kojarzeni jesteśmy tylko z gadką o lekarzach i zbliżającą się śmiercią.

Co ciekawe nie od początku byłam tak zafascynowana. Przy pierwszym podejściu odłożyłam książkę po dwudziestu stronach, choć zwalam to głównie na zastój czytelniczy, który wówczas mi towarzyszył. Drugie podejście i zarazem ostatnie było już lżejsze, jednak początek - trzeba przyznać - nie zapowiadał takiej rewelacji, jaką dostałam później. Właściwie to, czytając pierwsze strony, bałam się chaosu, spowodowanego natłokiem bohaterów, gdzie każda postać wydawała mi się podobna do innej, dlatego też kurczowo starałam się zapamiętać minimum jedną cechę charakterystyczną dla danej postaci. Później jednak wciągnęłam się całkowicie, a rozróżnienie cichego Jude od nieokiełznanego JB było jak bułka z masłem, więc jeśli boicie się zbyt zawiłej wielowątkowości to mogę was pocieszyć; wraz z przemykaniem przez kolejne strony klaruje się, kto tak naprawdę będzie grał pierwsze skrzypce - i choć jest to poniekąd historia całej czwórki przyjaciół, to jednak główną role gra najbardziej zagadkowa postać, czyli Jude. 

...cała sztuka z przyjaźnią polega na tym, żeby znaleźć ludzi lepszych od siebie, nie inteligentniejszych, nie bardziej cool, ale lepszych, serdeczniejszych i bardziej wybaczających, a potem szanować ich za to, czego mogą cię nauczyć, i słuchać ich, gdy mówią ci coś o tobie samym, choćby i najgorszego...

Fabułę można było zepsuć na tysiąc sposobów, które mogłyby mnie nawet w pewnych momentach ucieszyć, jednakże autorka nie szła na skróty, nie cieszyła się prostymi rozwiązaniami czy popularnymi w literaturze przypadkami, które zdają się w większości prostych historii literackich definiować nasze życie - przez przypadek chłopiec wylał sok na dziewczynkę i tak zaczęli ze sobą chodzić. Hanya nie ciska, co zdanie kurwami w czytelnika, by zapewnić, że oddaje autentyczność świata - przekleństwa się pojawiają, ale w sytuacjach, w których faktycznie normalny człowiek, zacząłby kląć. Nie ma więc mowy o sztucznym bądź przeskalowanym oddawaniu rzeczywistości. Tutaj wszystko jest realne na wielu płaszczyznach.

Najważniejsi są oczywiście bohaterowie - Willem, Jude, JB oraz Malcom to czwórka przyjaciół, z których każdy ma całkowicie inną historię. Niektórzy mieli szczęście, być dziećmi bogatych rodziców, inni nigdy nie zaznali ciepła rodzinnego domu, co kształci ich samych oraz ma wpływ na przyszłe decyzję. Nie są to postacie bez wad - mają przerośnięte ambicję, są ślepi na prawdę, którą się im podsuwa bądź cechuje ich ogromna zazdrość -  jednak ten wór przymiotów nie odbiera im uroku a dodaje. Oczywiście tak jak we wszystkich dziedzinach, niektórym osobom szczerze kibicujemy, innych wolelibyśmy widzieć rzadziej. Uderzył mnie jednak fakt, że nawet ci z goła pozytywni bohaterowie mają swoje całkiem spore mankamenty, przez co nie są wcale tak perfekcyjni, jakby się zdawało, więc w efekcie często wzdychamy, by nie popełniali tego błędu - sama zrobiłam tak wielokrotnie, choć po chwili namysłu uznałam, że tylko w wyidealizowanych powiastkach ludzie postąpiliby inaczej i tak naprawdę nie mogę wymagać od bohaterów ,,Małego życia'' zachowania odmiennego, gdyż byłoby to wielkie przekłamanie w kierunku świata, w kierunku rzeczywistości i reguł nią kierujących. Jeśli jesteście więc fanami obrazu słodkiego, gdzie wszystko idzie po myśli bohaterów to zdecydowanie tego nie dostaniecie, gdyż Hanya opowiada historię, która mogłaby istnieć, a nie bajkę. 

Moralność pomaga nam tworzyć prawa, lecz nie pomaga nam ich stosować.

Akcja rozgrywa się na tyle długo, że książkę spokojnie można porównać do  długiego serialu, w którym bohaterowie z sezonu na sezon, a czasami z odcinka na odcinek ewoluują - zmagają się ze swoimi lękami, próbują pokonać  samych siebie lub robią wszystko w imię ukochanej osoby. To co różni ,,Małe życie'' od serialu to brak efektowności - nie ma flaków porozrzucanych na kafelkach, partnerzy nie krzyczą sobie w twarz, wymachując jednocześnie pistoletem, a pary nie mają w scenariuszu romantycznego pocałunku podczas ulewy. Nie znaczy to jednak, że autorka zapewniała nam ciągłą sielankę - właściwie jest wręcz przeciwnie. Momentami książka jest na tyle ciężka, przez nagromadzone w niej dramatyczne zdarzenia, które łapią za serce, że trzeba ją odłożyć i nieco odetchnąć. Z drugiej strony, jestem niemal pewna, że znajdą się także czytelnicy, którzy uznają taki splot wydarzeń za zbyt zatrważający tudzież wymyślny, gdyż autorka gra głównie na emocjach czytelnikach, które czasami wręcz przysłaniają obraz prawdziwej wartości literackiej dzieła - trudno w końcu doszukiwać się metafor, przy łzach rozmazujących obraz. Wbrew tym opiniom ci, którzy nie podważają wszystkiego, co przeczytają i nie doszukują się wszędzie taniej sensacji, mogą skończyć tak jak ja, czyli właśnie zalani łzami. Wierzcie lub nie, ale od połowy książki (a może nawet i wcześniej) ryczałam przeciętnie, co pięćdziesiąt stron. Nie gwarantuje, że spotka to każdego, bo jestem dość wrażliwą osobą, jednak mimo wszystko chusteczki powinny być w pogotowiu - tak na wszelki wypadek. 

Nie bez kozery książkę Hanya kilkakrotnie nominowano w kategorii literatury pięknej, gdyż styl pisania autorki jest cudowny. Przede wszystkim ,,Małe życie'' pełne jest bogatego słownictwa, dobrze wplecionych retrospekcji, które nie są piątym kołem u wozu, a dopełnieniem historii. Natomiast myśli bohaterów, ich odczucia oraz stosunek do samych siebie, jeszcze nigdy nie był tak dobrze oddany w narracji trzecioosobowej, jak w tej powieści. Wspominałam już, że historia rozgrywa się na przestrzeni kilku dekad, ale także kilku postaci, przez co autorka lawiruje między jednym bohaterem a drugim, chcąc pokazać nam różne perspektywy. Równocześnie jestem jej wdzięczna, że akcja cały czas mknie, a gdy się zatrzymujemy, by któraś osoba powiedziała jak się czuła w pewnej sytuacji, którą już znamy z innej perspektywy to robione jest to na zasadzie krótkiego napomnienia bądź wspomnienia, co nie wychodzi obcesowo, tylko naturalnie. Wprawdzie muszę przyznać, że były momenty, w których zastanawiałam się czy bohater ma trzydzieści, czy może czterdzieści lat, jednakże takie kwestie jak wiek, nie odgrywały istotnego zagadnienia. 

Czy nie jest cudem sama przyjaźń – znalezienie drugiej osoby, która samotny świat czyni mniej samotnym?

Będąc jeszcze w stanie euforycznym po przeczytaniu książki, jestem bliska powiedzenia, że to najlepsza powieść, jaką czytałam, lecz jednocześnie wiem, że nie jest to coś dla ludzi nietolerancyjnych - zarówno w zakresie rasy jak i orientacji seksualnej. ,,Małe życie'' nie tylko przedstawia bohaterów, mających czarny kolor skóry, (co nie stanowi  fabularnie sprawy pierwszorzędnej) lecz także pokazuje związki homoseksualne oraz reakcję ludzi na taką zażyłość - ukazani są zarówno bliscy homoseksualnej pary, ale także społeczeństwo, które przyjmuje to całkowicie normalnie. I nie ma w tym nic złego, jednakże na początku nieco się zastanawiałam czy w Nowym Jorku faktycznie istnieje takie poszanowanie dla ludzi homoseksualnych, i czy to możliwe, aby było tam tak dużo takich osób, gdyż cała paczka mężczyzn miała w swoim otoczeniu całkiem sporo par homo. Jeżeli ktoś ma uczulenie na takie akty miłości to powinien skreślić ,,Małe życie'' z listy zakupów i jednocześnie żałować, że przez tak ograniczone myślenie straci świetną prozę. 

Wiem też, że wiele osób zarzucało autorce brak czynników politycznych, religijnych czy gospodarczych. W książce nie ma także wymienionych najpopularniejszych portali społecznościowych, lecz to właśnie sprawia, iż lektura nie ogranicza się, nie skraca swojej daty ważności, a przy okazji pozwala wybrzmieć przyjaźni - skupia całą uwagę właśnie na uczuciu pomiędzy ludźmi, więc jest to  rozsądne posunięcie, która nie rozprasza uwagi czytelnika banałami. Sama autorka nawet ładnie uzasadniła swój wybór w jednym z wywiadów:

Rezygnując z osadzenia fabuły w czasie historycznym przenosisz uwagę czytelnika na świat wewnętrzny bohaterów, na ich życie emocjonalne, które rządzi się własną dynamiką. Czytający nie powie już: być może na zachowanie czy postawę bohatera miało wpływ takie czy inne zdarzenie na świecie. Nie powie: przecież taki splot nieszczęść, jak w powieści ,,Małe życie'', po prostu nie mógł nastąpić w owym czasie, to zupełnie niemożliwe! Nie powie, bo tego nie wie, gdyż ma jedynie świat przedstawiony w powieści. 

Nie wszystkich może przekonać ta suma plusów, dlatego z całą odpowiedzialnością proszę; przeczytaj to! Nigdy nie byłam za mówieniem ludziom, co należy, a czego nie należy czytać - do tej pory znalazłam tylko jedną obowiązkową książkę i jest to ,,Rok 1984'', który moim zdaniem powinien być lekturą obowiązkową na przełomie gimnazjum-liceum. Jednak gdybym mogła kazać przeczytać wszystkim, jedną wybraną przeze mnie pozycję to byłoby to właśnie ,,Małe życie''. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że to nie spodoba się każdemu. Nie każdy będzie płakał i nie każdy będzie fanem zakończenia, jednak z pełną odpowiedzialnością polecam tę powieść, nawet jeśli miałabym później słuchać krytyki nieusatysfakcjonowanych czytelników. Dla mnie ,,Małe życie'' to cudowny pomnik przyjaźni, do którego będę wracać i wracać, a slogan reklamowy krzyczący o najgłośniejszej powieści to nie tylko puste słowa.


Na koniec rzucę tylko małą radę; nie sprawdzajcie ilości stron ,,Małego życia''. Ja mam niezbyt chlubny nawyk kontrolowania, ile jeszcze stron do końca, a że przemknęłam wzrokiem po ostatnich kartkach, to jeszcze nadziałam się na spoiler. Mimo iż spoiler przeczytałam będąc jeszcze w 1/8 książki to dobrą rekomendacją będzie, że a) i tak przeżywałam piekielnie mocno zaspoilerowane wydarzenie, b) dalej miałam wielką ochotę na czytanie.   


PS. Jeśli naprawdę jesteście ciekawi ilości stron, to powiem na zapas, jest ich 814.
25

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Trup ściele się gęsto? / ,,Gra o tron'' George R. R. Martin

Wzbraniałam się niemiłosiernie przed tą historią, gdyż fantastyka nigdy nie była gatunkiem, który bym nadmiernie lubiła czy często poczytywała. Może i uwielbiałam podział rodów i wojny między rasowe, towarzyszące tego typu powieściom, jednak zawsze nadmiar smoków czy innych dziwadeł, wydawał mi się kompletnie niepociągający. Później Zysk i S-ka wydał najpiękniejsze wydanie ,,Gry o tron'' z ilustracjami i delikatnie mówiąc ogłupiałam - cudowne obrazki, porządnie wykonanie i zakładka-wstążka w pakiecie.  Przyznam się, że jeszcze długi czas po zakupie lubiłam ściągać te wielkie tomisko i przeglądać sobie strony - tak dla samej przyjemności. Mój jedyny zarzut to rozmieszczenie tych obrazków, gdyż każdy zaczynał się przy rozpoczęciu rozdziału, co może ładnie wyglądało, lecz najczęściej taka rycina była odwzorowaniem sytuacji, która działa się przykładowo sześć stron dalej. Pomijając tą drobną niedogodność, ,,Gra o tron'' stanowi najporządniejszą książkę w mojej biblioteczce, dlatego notabene często  stawiam ją w najbardziej widocznym miejscu księgozbioru. 


Ważniejsza jednak od samego wydania, powinna być fabuła, która na szczęście również zachwyca. ,,Gra o tron'' to przede wszystkim opowieść o wielkich rodach, walce o tron oraz przemykających gdzieś w tle nadnaturalnych stworzeniach, które żywią się chłodem. Cała oś historii - szczególnie na początku  - spoczywa na barkach rodu Starków, tworzonego przez Eddarda Starka, jego żonę oraz liczną gromadkę dzieci - dokładniej mówiąc szóstkę, w tym jedno z nieprawego łoża.  Tak liczna rodzina pozwoliła autorowi prowadzić narrację trzecioosobową, jednocześnie czyniąc ją bardzo personalną. Gdy rozdział dotyczy najstarszej córki Eddarda, momentalnie widać różnice w odbiorze sytuacji i te infantylne zachwycanie się przystojnymi chłopcami. Całkiem inaczej jest, kiedy rozdziały dotyczą Jona zdeterminowanego do osiągnięcie czegoś wielkiego i jednocześnie zmagającego się z ciągłym tytułem bękarta.

Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem. Zrób z tego swoją zbroję, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie.

Oprócz rodziny Starków rodów jest naprawdę wiele, więc w pierwszych etapach czytania, niezwykle pomocny jest dodatek na końcu książki z spisem wszystkich rodów, ich herbów, dewiz oraz członków - to właśnie pozwoliło mi rozróżniać karła Tyriona od jego mniej sympatycznego ojca Tywina. Mimo mnogości bohaterów, każdy napisany jest  tak, jakby był z krwi i kości - wszyscy mają swoje przywary, co czyni ich niezmiernie autentycznymi. Jeśli jesteśmy już przy postaciach, warto wspomnieć o kilku tak charyzmatycznych osobach, które całkowicie kradną sceny innym. Do takich charakterów należy wspomniany karzeł, nazywany również krasnalem, lecz dla mnie (i z zachwytów niektórych, wnioskuje, że nie jestem jedna w swoim osądzie) był to także Jon. Tych dwóch panów skradło większość show i już podejrzewam, że gdy zacznę oglądać serial to na pewno będą moimi faworytami.


Innym aspektem są realia, sprawiające, że o świecie przedstawionym nie myśli się, jak o czymś wyimaginowanym i tak nietrwałym, że zniknie wraz z zamknięciem książki. Ten wykreowany świat to po prostu średniowiecze z dodatkiem baśni o smokach, duchach i wilkorach, które są po prostu przerośniętymi wilkami. Wszystko to sprawia, że możemy doskonale się w tym świecie odnaleźć, a kiedy wytężymy nieco umysł, można dojść do wniosku, że to tak naprawdę historia o ludziach; niektórzy z nich kierowani są chciwością, ambicją lub zwyczajną miłością. Każdy jednak z tych archetypów znalazł by swoje odbicie wśród ludzi. Cały ten realizm autor buduje za pomocą opisów natury, pomieszczeń czy wspaniałych szat rycerskich. Szczególną glorią obsypałabym opisy batalistyczne, które opisywane są od momentu wkroczenia niezłomnych żołnierzy na pole bitwy w pięknych strojach, które oczami wyobraźni można wręcz dotknąć, a kończąc na muchach, atakujących zgniłe ciała.  Martin zadbał o to, by kosmetyczną dokładność długich opisów skondensować do przystępniejszej długości, nie tracąc jednocześnie treści. Jednym zdaniem, wiemy wszystko, co powinniśmy, jednocześnie nie czując znużenia, przy drugiej już stronie opisu tego, jak wygląda suknia księżniczki. Martin jest również pierwszym pisarzem, który z taką sumiennością zapisywałby, co spożywają jego  bohaterowie i bynajmniej nie mówię tego z przekąsem. Obrazowe przykłady jedzenia stanowią bowiem  niezwykle autentyczną część opowieści, która pozwala momentami poczuć głód lub ulgę na widok pożywienia, dokładnie tak jakbyśmy sami widzieli przed sobą nadziewanego dzika. 


Od ,,Gry o tron'' wymagałam głównie intryg i faktycznie je dostałam. Niektóre niegroźne manipulację widać od samego początku, na inne trzeba nieco poczekać, lecz wszystkie ładnie się łączą w większą układankę, której nikt nie jest w stanie rozwiązać.

Kwestią nieco kontrowersyjną jest wiek optymalny czytelników i brutalne sceny, które miałyby zgorszyć młodzież. U mnie w gimnazjum pewna pani - nie bibliotekarka - po lekturze, uznała, że kategorycznie powinno się odesłać cały cykl, bo za dużo w nim okrucieństwa. Z jednej strony muszę się zgodzić - dzieci roztrzaskiwane o ściany, gwałty na niewinnych kobietach czy małżeństwa starców z dziewczynkami, które nie dostały jeszcze pierwszej miesiączki to z pewnością zdarzenia, które mieszczą się w ramach słowa okrutny, ale czy należy zabraniać krwi i flaków ludziom w wieku 14-16 lat? Dla mnie odpowiedź jest prosta: ,,nie'', jednak każdy musi przełożyć to na swój własny kodeks moralny czy znajomość siebie, aby ocenić, czy podoła Martinowi i jego prozie.


Nie zabrakło jednak nuty rozczarowania - właśnie tak, rozczarowania. Wokół ,,Gry o tron'' (niezależnie czy mówimy o pierwowzorze czy też serialowej adaptacji) istnieje otoczka grozy o bohaterów, którą buduje multum przesłanek, o tym by do nikogo się nie przywiązywać, bo prawdopodobnie zaraz zginie. Autor faktycznie nagromadził wiele osób w swoich powieściach, ale czy faktycznie trup ścielił się gęsto? Powiedziałabym, że tak, bo w praktyce śmierci jest sporo - pewnie więcej niż w przeciętnych historiach, lecz jeśli policzymy jedynie zgony istotnych osób to nagle liczba gwałtownie się zmniejszy, gdyż Martin może i powyrzynał pięć tuzinów ludzi, jednak najczęściej było to znani jedynie z imienia lordowie czy strażnicy, których w natłoku innych przydomków trudno było zapamiętać, a co dopiero się przywiązać. I nie jest to coś na zasadzie - mam słabą pamięć, więc nie wiem, kim jesteś. Większość z tych postaci, nie dała się polubić bądź znienawidzić, bo niemal nie było ich na kartach powieści, a jak już byli to jedynie przechadzali się w tę i z powrotem. Jest tu kilka śmierci, na które inny autor, by się nie posunął, lecz nastawiłam się na więcej istotnych trupów niż dostałam, dlatego też nie podzielę wszechobecnego zdania, że Martin to pisarz bezlitosny dla wykreowanych przez siebie stworzeń. 


Niektórzy pamiętają o ,,Grze o tron'' przez pryzmat serialu, inni z powodu książki, a ja choć nie odmawiam pierwowzorowi świetniej fabuły, bohaterów, wciągającej intrygi i na pewno przeczytam resztę pozycji wliczających się w serię to ,,Grę o tron'' z pewnością będę jeszcze długo rozpamiętywała pod względem ilustracji. Mówię wam warto kupić wersję ilustrowaną, szczególnie, jeśli nie jesteście pewni, czy historia przypadnie wam do gustu. Jeżeli okaże się, że to jednak nie wasz świat, to zawsze pozostanie wam porządne wydanie z ślicznymi rysunkami, służące w sytuacji zagrożenia jako obiekt do samoobrony, a takie rzeczy się ceni. Naprawdę.



19

środa, 14 czerwca 2017

,,Black Ice'', czyli pomieszanie z poplątaniem.

Od dawna nie czytałam już żadnej młodzieżowej książki - nie dlatego, że są głupie, ale zwyczajnie podążają schematami, wygrawerowanymi już na pierwszej stronie, przez co po kilku rozdziałach można być już pewnym, co stanie się w epilogu. ,,Black Ice'' zdawało się być czymś innym, a to wszystko ze względu na rekomendację, jakoby ta pozycja miała być nieoczywistym thrillerem dla nastolatków. Wyszło dość miernie...

Takie są efekty oddawania książek do biblioteki przed zrobieniem im zdjęcia do recenzji.

,,Black Ice'' zaczyna się naprawdę dobrze i można powiedzieć, że nawet dość mrocznie, bo od morderstwa dziewczyny. To był moment, w którym pomyślałam, iż może faktycznie Becca zboczyła z utartej ścieżki i zrobi taki mix gatunkowy, tworząc przy tym niezwykle dobrą młodzieżówkę z klimatem. Entuzjazm jednak niepokojąco malał wraz z poznaniem dwóch kolejnych dziewczyn - Britt i Korbie. Obydwie wyruszają na wyprawę wzdłuż górskiego łańcucha, lecz w drodze dopada je pogoda pod psem. W walce przeciw śnieżycy są zdane tylko na siebie, więc zaczynają szukać schronienia i w taki też sposób trafiają do drewnianej chatki z psychopatycznym Shaunem i nieco mniej zabójczym, lecz równie tajemniczym Masonem, który jeszcze kilka godzin wcześniej uratował Britt z upokorzenia przed byłym ukochanym, udając jej chłopaka. Uczciwie muszę przyznać, że ta książka miesza wiele sztampowych motywów z tymi całkiem ciekawymi i odświeżającymi dla gatunku. Były chłopak w tle, będący jednocześnie bratem przyjaciółki Britt to na pewno gorsze wątki, jednak uprowadzenie i morderstwa stanowiły ciekawe segmenty, które autorka mogła rozwinąć na tysiąc najróżniejszych sposobów, a postawiła jednak na najłatwiejszy i najmniej złożony. 

Fitzpatrick chciała trochę przeskoczyć rekina - z jednej strony pokazała silną damską bohaterkę, myślącą trzeźwo nawet podczas ekstremalnych sytuacji, po czym strzeliła sobie w stopę wyjeżdżając z stroną uczuciową. Britt zafascynowana jest Masonem, ale też ma w głowie cały czas swojego byłego Calvina. Cała jej relacja z Masonem to coś w co nie potrafię uwierzyć - chłop ją porwał, kazał chodzić po kilkumetrowym śniegu i podcierać się liśćmi, a ona nadal potrafi myśleć o nim w kategoriach romantycznych.  Drażniące są również częste przypadki - Britt przypadkowo coś słyszy, przypadkowo coś zauważa, a to wszystko po to, aby sprawnie popchać fabułę do przodu. Na szczęście nie jest to książka do cna beznadziejna - bohaterowie nie denerwują, a autorka bardzo zwinie potrafi przemycić wspomnienia czy niewinne szczegóły, które później składają się w większą całość. Uwielbiam tworzenie takich malutkich nici, aby z czasem cieniutkie niteczki stworzyły misterną sieć. Ta co prawda nie jest jakaś ogromna, lecz zawsze lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. 

I choć cieszę się z tego wróbla to jestem przekonana, że mogło być lepiej. Już podczas czytania widziałam jak autorka stosuje kilka łatwych zabiegów dla podniesienia tętna, ale obiecałam sobie jedno - wybaczę te tanie zagrania, jeżeli psychologia oraz motywy bohaterów, a szczególnie mordercy będą wytłumaczone na tyle by mnie zachwycić. Byłam pewna co do tego, kto tu gra dobrego, a kto okażę się potworem, tożsamość zabójcy również była mi znana, więc liczyłam jedynie na dobrą stronę psychologiczną. Nie są to wygórowane wymagania. Po przeczytaniu mogę definitywnie stwierdzić, że motywacje może i były wyjaśnione, lecz nie na tyle bym w nie uwierzyła, nie mówiąc już o ich adoracji. Można również powiedzieć, że od młodzieżówki romantycznej nie powinno się wymagać więcej niż zakłada gatunek, ale pomału przestaje znajdywać powody, dla których warto by było czytać książki młodzieżowe skoro te niemal zawsze wyglądają tak samo i nigdy nie sięgają dalej, po coś bardziej wymagającego.

Nie jestem też w stu procentach przekonana do emocjonalnych reakcji - niektóre momenty w zachowaniu Britt wydawały mi się zbyt opanowane. O ile przeklinanie z powodu zimna jesteś w stanie powstrzymać, po czym wyprzeć z pamięci - tak nie jestem pewna czy podobnie działa to, gdy jest się światkiem chociażby zabójstwa.  Niedopracowane są również sceny, gdzie akcja była najbardziej natężona. Chodzi mi głównie o pewne zdarzenie, na wskutek którego Mason jest ciężko ranny. W jednej chwili autorka opisuje, że chłopak nie jest w stanie samodzielnie zejść ze schodów, aby później powalić dorosłego mężczyznę jednym uderzeniem - rozumiem adrenalinę i te sprawy, jednak opis zdarzenia wydaje się mimo tych przymiotów nieco nieprawdopodobny. Inną sprawą jest końcówka książki - słodka, urocza i mistrzowsko nierealistyczna. Prawdę mówiąc, epilog ,,Black Ice'' można z powodzeniem umieścić w każdej innej młodzieżówce zmieniając jedynie imiona oraz nazwy miejscowości, a efekt byłby podobny.

Podsumowanie w recenzjach pozycji tego typu zaczyna być już u mnie nudne, ale powtórzę się - zbierzcie wszystkie plusy oraz minusy do kupy i sami zdecydujcie, czy jest to fabuła, która sprosta waszym oczekiwaniom. Mi na pewno spodobały się niecodzienne okoliczności całej historii oraz te małe szczegóły, które w kolejnych częściach książki okazywały się ważne, lecz jednocześnie cały czas mam żal za potraktowanie psychologi po macoszemu i powiedziałabym, że za stosowanie półśrodków. Z jednej strony  autorka chcę thriller, z drugiej wstawia dużo słodkich scen, które zabijają mroczny klimat. Mogło wyjść z tego coś naprawdę na poziomie, a wyszło czytadło, wyróżniające się tym, że przez czynniki zewnętrzne ,,Ice Black'' nie odpycha starych zjadaczy romansów - co nie znaczy, że ich nie rozczarowuje. 
25

piątek, 9 czerwca 2017

Smoki i wybuchy, czyli efekty komputerowe w całej swojej krasie.

Kino wypełnione jest po brzegi efektami komputerowymi, dzięki nim pokazujemy istoty nadnaturalne, wybuchy, a czasami po prostu odtwarzamy ulice sprzed kilkuset lat.  Na początku miałam stworzyć materiał o efektach specjalnych ogólnie, ale ostatecznie uzbierało się tak wiele sztuczek do odtworzenia, że dzisiejszy post obejmuje jedynie te najpopularniejsze metody komputerowe - w planach jest druga część


1. Blue screen/green screen
Najpopularniejszym sposobem jest niebieskie lub zielone tło (tzw. blue screen/green screen). Używa się tych barw, ponieważ to kolory najmniej podobne do koloru skóry i najrzadziej pojawiające się w kostiumach i rekwizytach. Później w komputerze to, co niebieskie lub zielone zastępuje się odpowiednim obrazem.   

Najpierw oczywiście trzeba aktora odpowiednio ucharakteryzować, po czym w przypadku Jensena Acklesa trzeba go powiesić na linach, które emitują łańcuchy. W normalnym przypadku aktor po prostu wchodzi na zieloną powierzchnię i odgrywa swoją scenę.

Wszyscy wiemy, że nikt nie przeszywa skóry aktorom, ale i tak hak wystający z ramienia Jensena napawa grozą. 

Odpowiedni ludzie do tak nagranego materiału, generują w komputerze tło, czasami dodają filtry, aby nadać realizmu lub podbić naturalną barwę jakiejś rzeczy (np. podczas nagrywania w zimowych warunkach często podbija się niebieskie kolory, by wyciągnąć tę naturalną, momentami intensywną biel śniegu). Wszystko odpowiednio przerobione montażysta łączy w całość.

Zdjęcie podczas nagrywania oraz efekt finalny, po odpowiedniej obróbce i z wygenerowanym tłem.

Kolor zielony i niebieski to nie tyko dobre tła do nagrywania w studiu; w ,,The Walking Dead'' wykorzystano ubranie w takim kolorze do przedstawienia zombie. Tak jak poprzednio, najpierw ucharakteryzowano odpowiednio aktorkę, nagrano scenę, po czym w postprodukcji usunięto nogi, a w ich miejsce doklejono kości. Finalnie scena ujęcie wygląda naprawdę dobrze. Czasami filmy kręci się w większości na green screenie, np. w ,,Hobbicie''.

Mówcie co chcecie, ale ten smok wygląda jak miotła.

2.  Motion capture  
Motion capture to już bardziej zaawansowany efekt, polegający na przechwytywaniu trójwymiarowych ruchów aktorów i zapisywaniu ich za pomocą komputera. Taka technika pozwala zarejestrować ruchy prawdziwych aktorów i przenosić je na wygenerowany komputerowo model, przez co gesty postaci są autentyczne oraz swobodne.

W chwili, gdy widzi się Cumberbatcha udającego na ziemi smoka mało kto, choćby próbuje być poważny.


Nie przesadzę, jeśli powiem, że motion capturing ma różne twarze - dosłownie oraz w przenośni. Przy tych największych produkcjach aktorzy wyglądają jednak bardzo podobnie: strój z punktami referencyjnymi na ciele, kamera przed twarzą oraz coś na wzór kropek na twarzy (to również są punkty referencyjne). 



Istnieją produkcje, gdzie technika motion capture nie jest stosowana na tak wysokim poziomie, lecz to nie znaczy, że jej nie ma. Doskonałym przykładem będzie choćby ,,The Vampire Diaries''; w serialu często do charakteryzacji wampirów używano soczewek oraz pojedynczych, sztucznych kłów, jednak oprócz tego żyły na twarzy takich delikwentów robiły się mocno widoczne. Takim samym sposobem uzyskiwano również efekt oddający śmierć wampira.

Kika kropek wystarczy by pokazać śmierć, palącą skórę lub reakcję na krew.

3. Bliźniacy których nie ma...
Często możemy zobaczyć dwie takie same twarze, chociaż doskonale wiemy, że gra ją jedna ta sama osoba. Taki efekt można uzyskać na wiele sposobów. Najstarsza używana metoda to tzw. split screen, czyli podzielony ekran. Wówczas należy wziąć dwa negatywy i skleić razem; przy takiej technice kadry są najczęściej bardzo symetryczne, by łatwiej było je razem zespolić. Użyciu split screenu towarzyszy również bardzo popularne kręcenie dialogów zza ramienia; tak, aby było widać tylko jedną twarz bliźnięcia  (lub sobowtóra). 

Oczywiście poprzednia metoda jest bardzo czasochłonna, więc dzięki rozwoju techniki można zastąpić ją czymś szybszym i równie dobrym. Skutecznym sposobem jest zatrudnienie drugiej osoby podobnej budową do aktora, aby później w postprodukcji w miejsce twarzy tej osoby wkleić twarz aktora. 


Naturalnie, najlepszy efekt daje jednak, gdy aktor gra swoje role w obydwóch wersjach, by później montażysta mógł je razem skleić. 

Granie do powietrza musi być wyjątkowo trudne. 

4. Bullet time
Bullet time to efekt zatrzymania, spowolnienia ruchu uzyskany za sprawą komputerowego połączenia serii zdjęć robionych przy użyciu wielu kamer (także sterowanych komputerowo), dzięki którym widzowie mogą zaobserwować np. tor lotu pocisków wystrzeliwanych z pistoletów. 


To by było na tyle w pierwszym poście - śmiało mogę powiedzieć - z serii, która będzie się pojawiać od czasu do czasu, a dokładniej po zebraniu przeze mnie odpowiedniej ilości materiału.

PS. Jeśli jakiś konkretny efekt was interesuje to pamiętajcie, sugestie mile widziane :D
6

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Serialowe zapowiedzi / czerwiec 2017

Czerwiec to początek sezonu letniego w serialowym świecie, ale czy to oznacza, że na rynku pojawi się coś ciekawego?

,,I’m Dying Up Here'' 4 czerwca (Showtime)
Los Angeles, lata 70. Goldie prowadzi klub, w którym przyszłe gwiazdy kabaretu stawiają pierwsze kroki na scenie komedii stand-upowej. Nowy komediodramat ma opowiedzieć o trudnej drodze na szczyt stand-uperów. Serial ma mieć 10 odcinków.



,,My Only Love Song'' 9 czerwca (Netflix)
Ten koreański serial ma opowiadać o Sang Soo Jung, która jest zarozumiałą gwiazdą popu, wierzącą, że status i pieniądze są najważniejsze w życiu. Wkrótce przypadkowo wpada do portalu i podróżuje w czasie. Spotyka On Dal, człowieka, który kochał pieniądze i robił wszystko, by je zdobyć.

O dziwo trailera jeszcze nie ma, więc zostawia foto.
,,The Loch'' 11 czerwca (ITV)
Nad brzegiem szkockiego jeziora zostają znalezione zwłoki jednego z mieszkańców pobliskiego miasteczka, detektyw Annie Redford rozpoczyna swoje pierwsze śledztwo. Zbrodnia ta wstrząśnie mieszkańcami miasteczka, zburzy ich spokojne życie i rozpocznie koszmar jakim jest seryjny morderca w małej społeczności.


,,Claws'' 11 czerwca (TNT)
Serial opowiada o życiu i przestępstwach pięciu kobiet, które pracują w salonie stylizacji paznokci na Florydzie.  Projekt pierwotnie był tworzony dla HBO, a jego formuła została rozbudowana w TNT. Komediodramat ma mieć 10 odcinków.



,,Fearless'' 12 czerwca (ITV)
Ma to być mieszanka thrillera, dramatu sądowego i politycznego. Bohaterką serialu będzie Emma Banville, znana adwokat, imająca się beznadziejnych spraw. Tym razem broni ona mężczyzny, który uważa, że został niesłusznie oskarżony o morderstwo młodej dziewczyny w Anglii Wschodniej. Im bardziej zagłębia się ona w sprawę tym większy opór napotyka ze strony policji i służb wywiadowczych, które próbują powstrzymać odkrycie prawdy. 


,,The Putin Interviews'' 12 czerwca (Showtime)
Trzykrotny zdobywca Oscara, Oliver Stone razem z producentem, Fernando Sulichinem, w ciągu ostatnich dwóch lat przeprowadził kilkanaście wywiadów z prezydentem Rosji. Jedno z takich spotkań odbyło się również w tym roku, w lutym, czyli po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. W produkcji mają być m.in. pytania dotyczące Trumpa, ostatnich wyborów prezydenckich w USA, Syrii, Ukrainy, Snowdena oraz na inne, ważne tematy polityczne.

Tytuł miniserialu, odnosi się do słynnej serii wywiadów przeprowadzonych w 1977 roku przez Davida Frosta z Richardem Nixonem.


,,Blood Drive'' 15 czerwca (Netflix)
Fabuła ,,Blood Drive'' dotyczy ostatniego dobrego gliniarza w Los Angeles. Musi on wziąć udział w śmiertelnie niebezpiecznym wyścigu, w którym jego jedyną nadzieją jest tajemnicza kobieta. W tym świecie samochody nie potrzebują benzyny… wystarczy ludzka krew.

wdqs America's War on Drugs, miniserial dokumentalny Premiera 18 czerwca, History Wrecked,

 ,,America's War on Drugs'' 18 czerwca (History)
Ośmioodcinkowa historia ma skupić się przede wszystkim na amerykańskim rynku narkotykowym. Serial ma się skupić na takich zagadnieniach jak powstanie takiego rynku, konsekwencje oraz wpływ na kulturę. 

Serial ma czerpać zarówno z literackiego pierwowzoru, jak i filmu kinowego Franka Darabonta z 2007 roku

,,Ozark'' 21 czerwca (Netflix)
Serial o doradcy finansowym, który prowadzi idealne życie z perfekcyjną rodziną. Prowadzi też drugie życie, w którym pierze pieniądze dla największego kartelu narkotykowego. Ma być to opowieść o kataklizmie i instynkcie przetrwania. 


,,The Mist'' 22 czerwca (Spike)
Rodzina z małego miasteczka zostaje rozdarta przez brutalne przestępstwo. Gdy zmagają się z problemem pojawia się dziwna mgła, która odcina ich od reszty świata, a w niektórych przypadkach od siebie nawzajem. Wszyscy stają się dziwnymi osobowościami, walczącymi z tajemniczą mgłą i zagrożeniami, starając się utrzymać moralność i zdrowy rozsądek, gdy zasady społeczeństwa ulegają załamaniu. 



Serial ma czerpać zarówno z literackiego pierwowzoru, jak i filmu kinowego Franka Darabonta z 2007 roku.


,,GLOW'' 23 czerwca (Netflix)
 "GLOW" to serial zainspirowany programem z lat 80. o lidze wrestlingowej. Główną bohaterką jest Ruth Wilder, bezrobotna aktorka z Los Angeles, która dostaje ostatnią szansę, żeby zostać gwiazdą. Nadzieją dla niej okazuje się spandeksowo-brokatowy świat wrestlingu kobiet.  Ruth będzie konkurować z tuzinem innych kobiet, które odrzuciło Hollywood, w tym Debbie Eagan, byłą aktorką z opery mydlanej, która porzuciła karierę na rzecz macierzyństwa. Jej życie nie potoczyło się jednak zgodnie z planem, więc teraz musi wrócić do pracy. Mentorem kobiet walczących o to, by zostać gwiazdami ligi wrestlingowej, będzie Sam Sylvia - skończony reżyser filmów klasy B, który nie stroni od kokainy.



W tym miesiącu wyjątkowo nic specjalnie mnie nie interesuje, choć dwa miniseriale dokumentalne - ,,The Putin Interviews'' oraz ,,America's War on Drugs'' - obejrzałabym, żeby czegoś się nauczyć, a nie ma dla mnie przyjemniejszego sposobu nauki niż właśnie forma obrazowa. Także po wystawieniu ocen... Kto wie. Co was zainteresowało?
13
Template by Elmo